
Korony z głów
W czasie świątecznego wypoczynku oglądałam z naszymi dziećmi angielski serial „The Crown” pokazujący historię brytyjskiej rodziny królewskiej, w jej zmaganiach o sukcesję, zachowanie tradycji i utrzymanie monarchii. W filmie niewątpliwie pozytywną, aczkolwiek najbardziej zatroskaną i zapracowaną osobą, jest jego główna bohaterka – królowa Elżbieta, której życie prywatne, małżeńskie i rodzinne podporządkowane jest służbie tytułowej „koronie”.
Dziś nasza codzienność upływa pod znakiem innej korony: wirusa, który zmienia nasze nawyki, styl życia i relacje z innymi. Podporządkowujemy się ograniczeniom i restrykcjom, w poczuciu odpowiedzialności za innych omijamy skupiska ludzi, zakładamy maski na dworze, choć wolelibyśmy pooddychać świeżym powietrzem, testujemy się po kwarantannie, a niedługo będziemy poddawać się szczepieniom przeciwcovidowym.
W tym kontekście rozbawiła mnie kartka świąteczna od mieszkającej w Anglii krewnej z życzeniami, by w Nowym Roku „spadła nam z głów ta paskudna corona”.
Po pierwszej reakcji na te jakże trafne życzenia przyszła mi inna refleksja. Jakie korony nosimy na swoich głowach, które sprawiają, że czujemy się obciążeni, ciągle za coś odpowiedzialni, zaniepokojeni i zafrasowani?
Zdarza się, że zbyt mocno skupiamy się na sobie i swoich możliwościach wywierania wpływu, na swojej sprawczości i aktywności, by inni nas doceniali i podziwiali, czyż i Tobie się to nie przytrafia?
W czasie sylwestrowego wieczoru uświadomiliśmy sobie z mężem, że mimo trudności w minionym roku, nie był on okresem w cieniu korona wirusa lecz czasem wielu wysłuchanych modlitw. Modlitw poważnych i znaczących, które od wielu lat zanosiliśmy do naszego Pana w nadziei, że przyjdzie odpowiedź, rozwiązanie problemu czy spełnienie długo snutych marzeń.
Tak, to był rok łaski Pana. Nasz syn założył rodzinę, córka skończyła długą ścieżkę edukacyjną, dostała nową obiecującą pracę, dzieci przeprowadziły się z jednopokojowego mieszkania do upragnionego większego lokum, udało się zmodernizować od lat czekającą na remont kuchnię w naszym domu, mąż okrzepł w nowej pracy, ja ogarnęłam stresujące mnie zdalne nauczanie na zmieniających się platformach i dotarłam do 30 jubileuszu pracy nauczycielskiej, jednocześnie kończąc studia, które wierzę, że Pan Bóg wykorzysta w jakiś sposób, gdy przejdę niebawem na emeryturę. Mogłabym dalej długo wymieniać Boże błogosławieństwa i przejawy jego troski w starym roku, jak np. to że mój leciwy tata spadł ze schodów z całego półpiętra i nie złamał sobie żadnej kończyny ani się nie pokaleczył.
Czy to znaczy, że nie było trudności, kryzysów, momentów walki duchowej bliskich omdlenia? Owszem były, ale nie warto się nad nimi rozwodzić. Jak pisze Joyce Meyer „powinniśmy milczeć na temat naszych negatywnych odczuć, a mówić o pozytywnych”. Nauczenie się tej prostej prawdy zajęło wiele lat wielkiej nauczycielce Bożego Słowa, ale skoro jej się to udało mimo traumatycznych przeżyć w domu rodzinnym, to czy nie uda się to Tobie i mnie?
Cieszę się, że jestem córką Króla, który włożył mi na głowę niewidzialną dla oczu koronę księżniczki. Chcę ją jednak zdjąć i złożyć przed Tym, któremu należy się moja wdzięczność, podziw i uwielbienie. Przed nim składam pokłon na progu nowego roku dziękując za Jego ochronę, prowadzenie, miłość i łaskę. Zrzucam jednocześnie te wszystkie sztuczne korony, które wkładają mi na głowę inni ludzie lub ja sama w fałszywym poczuciu, że wszystko ode mnie zależy i że mogłabym poradzić sobie w każdej sytuacji bez Boga. Te i inne obciążenia mojej głowy strząsam niczym pył z okurzonych stóp. Wśród nich jest też ta „paskudna corona”, której nie chcemy w nowym roku i mówimy jej: „żegnaj i więcej nie wracaj”.

