Blog

Biegiem czy spacerkiem?

Złota jesień, jaką cieszymy się tego roku, nastraja do przebywania w plenerze. Czasami wystarczy wyjść z domu, by zachwycić się barwami liści, poczuć ich szelest pod nogami, śliski owal kasztanów przyjemny w dotyku, zapach grzybów w pobliskim lasku czy chrupkość świeżych orzechów.  

Wybrałam się więc i ja, a że zaraz za płotem mam wały, które od niedawna wyłożone asfaltem służą spacerowiczom i rowerzystom, podążyłam wygodną ścieżką. Nigdzie się nie spieszyłam, chciałam spędzić godzinkę na modlitewnym spacerze. Ledwie znalazłam się na koronie wału, już usłyszałam przejeżdżającego rowerzystę wykrzykującego w moją stronę: „ Co tak wolno? Biegniemy, biegniemy!”

Ale ja nie wyszłam na jogging, który od czasu do czasu w tym miejscu uprawiałam, pod warunkiem, że nie  zapomniałam założyć sportowego stanika i odpowiedniego obuwia. Dziś chciałam niespiesznie pospacerować, by móc rozejrzeć się wokół siebie i porozmawiać z moim Ojcem w Niebie. 

Kiedy w późniejszej rozmowie telefonicznej opowiedziałam o tym zdarzeniu przyjaciółce od serca, prychnęła w słuchawce: Ale myśmy się już nabiegały, nieprawdaż? Ona, jak i ja mamy po kilkoro dorosłych dzieci, a one swoje własne rodziny. Tak, biegałyśmy  i to ostro w swoim życiu, pracując zawodowo i prowadząc domy, wychowując dzieci i angażując się w swoje lokalne  wspólnoty  i wiele społecznych inicjatyw. Było nas wszędzie pełno. Biegałyśmy od jednej aktywności do drugiej, dobrze zorganizowane, skuteczne, sprawcze. Czasem bardzo zmęczone i spocone tempem biegu. Dzisiaj chciałybyśmy  pospacerować. Zauważam jednak, że w dzisiejszym świecie, ale też i we współczesnym Kościele, bieg jest bardziej pożądany niż spacer. Czujemy presję, gdy nie nadążamy za facebookowymi informacjami, eventami kościelnymi, wydarzeniami, terminami, nowymi inicjatywami…  Wiele z nich „nakłada” się na siebie, albo są w takiej bliskości, że trzeba „skakać” z jednego spotkania na drugie, albo urywać się z jednego, by zdążyć na kolejne. I nie jest to bynajmniej związane z naszym wiekiem. Obserwuję młodych ludzi, dużo młodszych ode mnie, którzy zapominają o złożonych deklaracjach, mylą godziny i daty, spóźniają się i nerwowo patrzą w komórkę, czy jakiś pilny sms nie wywoła ich z miejsca, w którym aktualnie są. W dobrym tonie wydaje się mieć kalendarz wypełniony po brzegi, by dawać do zrozumienia innym, jak bardzo jesteśmy zajęci, niezbędni, niezastąpieni… Biegniemy i nie pozwalamy sobie na niespieszny spacer, bo to przecież nieefektywny ruch. Nie wyrobimy dziennego limitu  kroków.  To zaś prowadzi nas do wyrzutów sumienia z powodu swojej powolności. A gdy uda nam się przyspieszyć na jakiś moment, nakręceni pozytywnymi emocjami, oglądamy się z dezaprobatą na maruderów, próbując podkręcić im tempo działania. Więcej spotkań, więcej aktywności, szybciej, efektywniej, działaj, rób, no biegnij i nie marudź!

Zaglądam do Biblii i czytam. Owszem są w niej historie biegaczy, taki np. apostoł Paweł. Ten miał kondycję i fizyczną i duchową. Ale nie znajduję fragmentu, w którym Jezus kazał biec swoim uczniom. Raczej mówił: Idźcie zakupić żywność, idźcie głosić ewangelię, wstań i chodź, idź i nie grzesz, wchodźcie przez ciasną bramę.

Nie poganiał ludzi, a tych nadaktywnych, jak np. Martę łagodnie upomniał, żeby nie porównywała się ze swoją siostrą i pozwoliła jej być sobą, w jej obdarowaniu, jej osobowości, w jej tempie życia.

Czy wobec tego pochwalam spacer, a ganię biegaczy? Bynajmniej! Sama, jak na początku wspomniałam, kiedyś „biegałam”. Dziś wiem, że bieg nie jest dla wszystkich i nie na wszystkich etapach życia, że trzeba pozwolić sobie jak i innym na zwolnienie tempa. Nie winić się, że spaceruję i uśmiecham się do innych spacerujących. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *